Już powinniśmy wiedzieć z naszych poprzednich rozważań, a przede wszystkim z własnych przemyśleń i doświadczeń, że istnieją więcej niż „cztery miłości" (tytuł książki S. C. Lewisa); że jest wiele postaci miłości do samego człowieka, jak miłość bliźniego (ogólnoludzka), miłość erotyczna, małżeńska czy rodzicielska; a przecież istnieje też miłość do Boga, do Ojczyzny, a nawet do przyrody, do gór, morza czy kwiatów... Wiemy, że u podstaw tych wszystkich postaci - jeżeli one mają być autentyczną miłością — musi się znajdować miłość fundamentalna z komponentami i cechami, opisanymi przez E. Fromma (widzenie wartości, szacunek, życzliwość, troska, odpowiedzialność, poświęcenie - oddanie).
Z kolei myślący człowiek stawia sobie pytanie: Jaka jest geneza miłości - skąd miłość pochodzi? A za tym - i drugie pytanie: Jak miłość rozwijać i ubogacać -jak jej się uczyć? E. Fromm we wstępie do książki O sztuce miłości usiłuje jej obecność w człowieku wyjaśnić w sposób naturalny, odwołując się do procesów psychicznych. Wyraża pogląd, że człowiek z chwilą uzyskania na drodze ewolucji świadomości - oderwał się od przyrody nieświadomej i nierozumnej, z którą był bez reszty zespolony i poczuł się dramatycznie osamotniony. W poszukiwaniu dróg przezwyciężenia tej samotności „znalazł miłość", która jednoczy go z drugim człowiekiem, nie zabierając mu świadomości i nie naruszając jego indywidualności i osobowości. Otóż od strony zjawiskowej - to prawda, że miłość jest tą więzią, która uwalnia człowieka od samotności, a zarazem zachowuje, a nawet ubogaca jego indywidualność i osobowość.
Ale jakim sposobem ta cudowna wartość znalazła się na ziemi? Jak mogła wyłonić się z żaru i chłodu kosmosu? Oczywiście, przed tym pytaniem jawią się wcześniejsze pytania: Skąd się wzięła materia? Kto jej nadał taką dynamikę rozwojową, ewolucyjną? Skąd tyle piękna i mądrości, zaklętej w ogromie kosmosu, w drobinie atomu czy komórce organicznej? Na te pytania nie odpowiada żadna teoria rewolucji, która jest jeszcze jednym znakiem zapytania. I tak pytania płyną jak rzeki, a sama nauka nie daje na nie odpowiedzi. Błażej Pascal, genialny fizyk i matematyk z XVII w. ukazał jakby w świetle błyskawicy wielkość miłości w jednym zdaniu swego testamentu: „Myśl ludzka -napisał - jest ważniejsza niż cały materialny wszechświat, a jedno drgnienie miłości jest ważniejsze niż wszystkie myśli ludzkie". Znów pytamy: Czyż to radosne drgnienie, ta żywa iskra miłości mogła się zrodzić w odmętach nierozumnej i nieświadomej materii? Czyż to „drgnienie" tylko jakimś przypadkiem mogło się przekształcić w potężną i uszczęśliwiającą siłę, która zespala dwoje ludzi, ludzkie rodziny, która prowadziła i prowadzi do heroicznych poświęceń, do oddania za innych życia, jak to uczynił np. św. Maksymilian Kolbe?
Nie! - to nie w materii i nie w przypadku tkwi jej źródło. Ona musiała wyjść z ogniska żywej, odwiecznej Miłości. Objawienie Chrystusa uczy, że Samoistny, Przedwieczny Bóg nie tylko „posiada" miłość, lecz jest samą Miłością. I cokolwiek Bóg czyni, to czyni nie tylko z miłości, ale jako sama Miłość. I wtedy jasne się staje, że to On zaszczepił w serce ludzkie płomyk boskiej miłości. A więc jak cały wszechświat, jak ziemia, jak człowiek, tak i miłość w człowieku pochodzi od Boga.
Równocześnie z zasianiem ziaren miłości Stwórca daje człowiekowi impuls i polecenie, aby strzegł tego ziarna jak źrenicy oka. W swoim największym przykazaniu nakazał człowiekowi: „Będziesz miłował!..." Jak to czynić? W pierwszej odpowiedzi na to pytanie pomocne nam będzie przypomnienie, że rozwój miłości zaczyna się od spostrzeżenia, poznania i uznania wartości. Początek miłości jest jakby spontanicznym rezonansem na spostrzeżoną wartość. A im bardziej tę wartość odkrywamy i poznajemy, tym bogatszy staje się rezonans.
Jeśli więc chcesz kochać Boga, poznawaj Go coraz głębiej. Poznawaj Jego Wielkość, Nieskończoność, Doskonałość, Dobroć i Miłość. Nigdy GO nie poznasz do końca; On zawsze musi pozostać tajemnicą: „Bóg, którego bym pojął, przestałby być Bogiem". Wszakże refleksją teologiczną mogę przenikać w głąb Jego tajemniczego Jestestwa i fascynować się Jego przymiotami. Poznawaj Chrystusa, Jego Dobrą Nowinę i Łaskę dla człowieka — a wtedy twoja dusza zacznie ulegać, oddawać się Bogu, czyli wchodzić na szczyty miłości fundamentalnej. Wtedy do twej miłości niepostrzeżenie włączy się i miłość uczuciowa i może stać się wiernym towarzyszem twej drogi na szczyty fascynacji Bogiem, co ma miejsce z wirtuozami miłości - ze świętymi.
Analogicznie przedstawia się sprawa z miłością do człowieka. Człowiek jako istota stworzona na obraz i podobieństwo Boga, jako istota odkupiona Krwią Chrystusa i przez Niego kochana, stanowi wartość po Bogu najwyższą - niezależnie od swoich zalet, wad, a nawet zatarcia obrazu Bożego w sercu. Otóż odkrywanie tych i innych aspektów wartości człowieka - niekoniecznie będzie w nas wywoływało ciepłe uczucia do niego - ale będzie kształtowało postawę szacunku, troski i odpowiedzialności, choćby tym człowiekiem był mój niesympatyczny współlokator, czy nawet oszczerca, brutal, nieprzyjaciel.
W dalszej odpowiedzi na pytanie, jak rozwijać i ubogacać miłość, jak się uczyć miłości, sięgnijmy znów do wskazań E. Fromma. Już sam tytuł książki O sztuce miłości wyraża pogląd, że miłość jest „sztuką", że miłości można i trzeba uczyć się jak każdej sztuki - czytania, pisania, muzyki czy malarstwa - przez ciągłe, systematyczne ćwiczenia, zaczynając od rzeczy i zadań łatwiejszych i dążąc do coraz trudniejszych i bogatszych.
Ale jakże ćwiczyć postawę woli czy uczucia? By odpowiedzieć na to pytanie, winniśmy przyjąć do wiadomości, że człowiek jest istotą psycho-fizyczną że stanowi jedność duszy i ciała, i że między tymi komponentami istnieje zależność funkcjonalna: to znaczy, że dusza ożywia ciało i wpływa na jego procesy i funkcje, a ciało ma wpływ na procesy i funkcje duszy. Wszystkie stany i procesy psychiczno-duchowe, jak myślenie, decyzje woli, uczucia - wyrażają się jakimiś znakami cielesnymi (zmarszczenie czoła, uśmiech, podniesienie ręki itp.). A każdy gest, ruch cielesny (jak podanie ręki, zaciśnięcie pięści, otwarcie ramion czy podniesienie głowy) wywołuje właściwe rezonanse w psychice. Ma tutaj miejsce niejako „działanie sprzężone".
Otóż miłość jako postawa wewnętrzna i duchowa wyraża się różnymi czynami, znakami zewnętrznymi; akceptacja i szacunek pozdrowieniem, podaniem ręki, pocałowaniem: troska - ofiarowaniem pomocy, podzieleniem się dobrami materialnymi, usługą radą. Cześć i miłość do Boga wyraża się również czynami zewnętrznymi - „zachowaniem przykazań", modlitwą, klękaniem, zawieszaniem emblematów, udziałem we Mszy Św., w Komunii Św., spowiedzią czynami charytatywnymi. Te i podobne czyny zewnętrzne wywołują odpowiednie reakcje w naszej woli i uczuciach - rozniecają i rozpalają iskry miłości wewnętrznej; taka praktyka ma wiele wspólnego z ratowaniem topielca: narzucone z zewnątrz ruchy oddychania rozbudzają wewnątrz niego iskrę życia. A im więcej takich czynów - ćwiczeń zewnętrznych, „narzuconych", tym większy płomień wewnętrzny. A im mniej „praktyk", tym mniej ciepła i żaru wewnętrznego. (Tutaj znajdujemy psychologiczną odpowiedź na pytanie, dlaczego tak szkodliwe dla życia religijnego, a więc i grzeszne jest zaniedbywanie praktyk religijnych, zwłaszcza niedzielnej Mszy Św., dlaczego „wierzący, ale nie praktykujący" zmierzają wprost do osłabienia miłości i utraty wiary). Natomiast
systematyczne spełnianie różnych tego rodzaju „czynów — ćwiczeń" zewnętrznych, od łatwych i prostych do coraz bogatszych i trudniejszych, prowadzi do wysokich osiągnięć w zakresie tej najcenniejszej sztuki, jaką jest miłość. Tę sztukę w największych i heroicznych wymiarach opanowali kanonizowani i nie kanonizowani święci. Tę sztukę nazywa się experimentum fidei (doświadczeniem wiary). Dynamizm wiary przejawia się w życiu uczynkami płynącymi z miłości.
Tutaj jest miejsce na ważne podkreślenie: Ludzie uczący się sztuki miłości nie powinni czekać na okazję do wielkich czy heroicznych czynów i nie powinni wybierać w tym celu miejsca, czasu i ludzi. Ta nauka -„ćwiczenie" powinna obejmować przede wszystkim mikroelementy szarego, codziennego życia w swoim własnym środowisku (przede wszystkim: rodzina, szkoła, uczelnia, miejsce pracy). To przecież codzienność wypełnia głównie czas naszego życia, a głęboką myśl wyraża sformułowane przez Mickiewicza zdanie:
„Trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę".
Na drodze ubogacenia miłości do człowieka ważną rolę odgrywają przejawy i gesty codziennej kultury towarzyskiej, jak: pozdrowienie, dziękowanie, przebaczanie, przepraszanie, sprzątanie po sobie, spostrzeganie sytuacji bliźniego, choćby małe usługi wyświadczane matce, koleżance, panowanie nad złym humorem, gniewem, zachowanie ciszy, wprowadzenie atmosfery pogody i radości. Wielki pedagog chrześcijański naszego wieku, W. Foerster napisał w jednym ze swych licznych dzieł, że nauka miłości zaczyna się od pozostawienia po sobie czystej łazienki i cichego zamykania drzwi ze względu na drugiego człowieka. W ogóle stosowanie na co dzień kodeksu savoir vivre, kultura w drobiazgach: („proszę, przepraszam, dziękuję") nie może być pominięte w nauce miłości.
Na końcu tego rozważania winniśmy jeszcze uświadomić sobie, że dążenie do nauki i sztuki miłości nie jest sprawą dowolną, jak uprawianie innych sztuk czy jakiegoś hobby. Do sięgania po naukę i sztukę miłości jesteśmy wezwani i zobowiązani przez Boga i Chrystusa. Cała Ewangelia wyraża to pragnienie Jezusa i to „największe przykazanie". Mówił On: „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i czegóż chcę, jeno aby zapłonął" (Łk 12, 49). Ale On nie tylko pragnie i wymaga miłości, lecz - co najważniejsze hojnie wspomaga każdego, kto ją w sobie rozwija.
Gdybyśmy byli pozostawieni własnym siłom, niedaleko byśmy zaszli na tej trudnej drodze, na której trzeba pokonać największego wroga miłości - egocentryzm i egoizm. Wielu ludzi, nie szukając tej pomocy, ulega zniechęceniu i rozczarowaniu: „To nie dla mnie... Owszem, heroizm miłości budzi we mnie podziw, alei lęk — gdzie mi tam z moimi słabościami... To przechodzi ludzkie możliwości..."
I rzeczywiście, bez szczególnego wsparcia Bożego, bez specjalnych łask droga do wirtuozostwa w tej sztuce byłaby nieosiągalna. Natomiast „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (św. Paweł). A Jezus każdego wspiera i wzmacnia, kto cierpliwie uprawia tę „sztukę nad sztuki". Udziela pomocy na każdej modlitwie, w każdym sakramencie, na każdej Mszy Św., przy podejmowaniu każdego najmniejszego dobrego czynu. Odmawia jedynie pomocy tym, którzy o Jego dary nie proszą, ich nie cenią i z nich nie korzystają. Nad nimi zawisła Jego groźna przestroga: „Nie rzucać pereł przed wieprze..."
Wszyscy zaś cierpliwie pracujący, upadający, ale znów podnoszący się, mają Jego pomoc zapewnioną, bo „kochać — to znaczy powstawać". Drogę do wirtuozostwa sztuki miłości mają otwartą ludzie dobrej woli.
ks. Aleksander Zienkiewicz